Nie dość, że przeleciałem pół świata, to zwiedzania nie było końca. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do Udupi - najbliższego większego miasta.
Tam byliśmy odwiedzić świątynię Sri Kryszny - kto to nie wiem, ale było całkiem fajnie. Bardzo ładne budowle, dużo krów, był słoń :D
Aby wejść do świątyni trzeba ściągnąć buty. Oczywiście jest zakaz okradania innych. W Indiach jest tyle języków, że czasami angielski nie wystarcza, żeby to ogarnąć, bo nie wszyscy go znają, dlatego właśnie jest dużo symboli tak jak ten do zakazu okradania innych.
W środku, daje głowę, że złapałem jakiegoś grzyba. Przy butach, które trzeba zostawić na zewnątrz latały takie dzikie roje much, że w całym życiu tyle nie widziałem ;p
Przylepiały się wszędzie...
W świątyni była wyrwa w świanie, dalej długi tunel i na końcu tunelu można było zobaczyć figurkę Kryszny. Wszyscy się modlili, całowali wszsytko dookoła, a potem wychodzili. Oczywiście weszlśmy do środka w trójkę z Mateuszem i Ferdim. Nie dość, że wszyscy biali, to Ferdi ze mną rudzi - boże jakie widowisko... wszyscy w środku patrzyli się tak, jakbyśmy nie wiem co zrobili.
Na zewnątrz po raz pierwszy zobaczyłem styl życia w Indiach. Hindusi chyba, żyją zgodnie z mottem - nie ważne w czym chodzisz, ważne, że masz iPoda. Tak... to sprawdza się u wszystkich.
Wtedy jeszcze nie znałem deszczów Indii, bo był bardzo ładny dzień.
Następnego dnia miałem się spotkać z profesorem i zacząć pracę.